Dziś to co nazywa się LGBT to ruch ludzi o zbliżonych poglądach nie tylko w sprawie praw osób homoseksualnych i transpłciowych. Jak wspominałam w poprzednim wpisie, jest połączony z liberalnym feminizmem, dla którego priorytetem jest wolny wybór, a nie ochrona słabszych i wnikanie w analizę zależności, które wpływają na decyzje jednostek. Operacje plastyczne są dla nich super, pornografia wspaniała, tak jak surogacja i prostytucja. Za kasę wszystko. LGBT łączy dziś też jednak i inne grupy stosunkowo zamożnych ludzi, którzy mogą sobie pozwolić na wiarę w dobry świat, gdzie nie istnieje rywalizacja, a przemoc jest całkowicie do wyeliminowania. Na paradach spotkać można zatem i ekologów, którzy zrobiliby transformację energetyczną na plecach robotników i narzucili wszystkim weganizm. Można spotkać wierzących w „szklane domy”, czyli wspaniałe życie na tzw. zachodzie wraz z „lepszością” ich demokracji. Można trafić również ludzi rzucających się przez granicę w obronie uchodźców z wyrafinowanym postulatem dotyczącym polityki migracyjnej typu „nikt nie jest nielegalny”. A wszystko to pod hasłami lewicy. Lewicy elitarystycznej, burżuazyjnej, czy może wręcz arystokratycznej.

Tej łatki jako lesbijki już nie odkleimy, nawet gdybyśmy chciały zerwać podobny sojusz, widząc, że przez niego trudno nam zyskać akceptację jakichś 50% społeczeństwa, która powyższe grupy uważa za infantylne i nawiedzone. Co gorsze, oni nie odlepią się dobrowolnie od LGBT, czyli i od lesbijek, gdyż poza zwierzątkami futerkowymi, demokracją i „egzotycznym” migrantem, jesteśmy ich ulubioną maskotką. Tak bardzo kochają tęczę, że dzięki literce Q, jak queer w USA już 1/5 obywateli młodego pokolenia jest nie tylko sojusznikiem, ale i identyfikuje się z ruchem. Gówniarze farbują się na niebiesko i głoszą, że ich queerowość objawia się orientacją seksualną polegającą na braku upodobania do seksu bez uczuciowego afektu lub odwrotnie łączenia seksu z uczuciami. Jeden z amerykańskich komików Bill Maher zauważył przytomnie, że w takim tempie przyrostu osób LGBTQ do 2054 w Stanach wszyscy będą gejami. Jak poza mnożeniem -genderów i -seksualizmów organizacjom udało się zjednać sobie znaczną część społeczeństw wielu regionów świata, w tym Polski? Wcześniej było o kiju, to tym razem będzie o marchewkach.

BOMBARDOWANIE AKCEPTACJĄ

Wystarczy nabyć tożsamość seksualną, by móc wyjaśnić wszelkie swoje niepowodzenia szkolne, zawodowe i interpersonalne. W ruchach LGBT panuje też kult zaburzeń psychicznych, które domyślnie muszą być częścią życia osób z mniejszości, które zmuszone są egzystować w tak opresyjnym i faszystowskim społeczeństwie. Ten czynnik pośredni jest niezbędny, bo nie można przecież głosić, że to sama orientacja lub tożsamość powodują bezrobocie, brak zdolności ukończenia szkoły i utrzymania pracy, niestałe związki, czy problemy towarzyskie. Organizacje sugerują, więc, że idzie ci źle, bo opresja wywołuje fobie społeczne, depresje, zaburzenia odżywiania, zaburzenia osobowości, nadużywanie substancji psychoaktywnych lub nawet psychozy. Przy tym próby wychodzenia z nich nie są wspierane, część aktywistów mówi, że odporność i praca nad sobą to kapitalistyczne wymysły, a wiele przekazów ukierunkowane jest na zrozumienie, że taka jest po prostu kondycja psychiczna homoseksualnych i transpłciowych ludzi w podłym świecie. Masz prawo czuć się źle – mówią. Złe samopoczucie i wynikające z niego problemy są normalne w takim dyskryminującym świecie, ale my cię rozumiemy. My niczego nie wymagamy, ale akceptujemy bezgranicznie niczym matka niemowlaka.

WALIDACJA, CZYLI ZALEWANIE KOMPLEMENTAMI

W organizacjach LGBT panuje też kult walidowania, czyli potwierdzania tożsamości i orientacji seksualnej. Nie tylko mówi się nam, że bycie lesbijką jest jedną z neutralnych, zwykłych ludzkich cech, ale też imaginuje na temat zalet abstrakcyjnej, przeciętnej lesbijki. Przykładowo Fundacja Równość w Dniu Widoczności Lesbijek pisała: „przypominając o literce L w skrócie LGBT, o lesbijskiej odwadze, sile, bezkompromisowości, ale też spokoju, delikatności, skromności.”  Skąd oni wiedzą, że wszystkie lesbijki są silne, bezkompromisowe, spokojne, delikatne i skromne? Obserwując profile aktywistów, można spotkać setki zbliżonych wypowiedzi w odniesieniu do każdej z liter akronimu.

To odwoływanie się do próżności i przyciąganie ludzi narcystycznych z zaburzonym obrazem siebie, który są złaknieni takich zewnętrznych pochwał, choćby były kompletnie bezzasadne. Ostatecznie to nie tylko akceptacja, ale wręcz wychwalanie wszystkiego przyciąga do ruchu LGBT także ludzi groźnych takich jak pedofile. Problem prób przenikania do naszych NGO i normalizacji pedofilii dzięki „pozytywnemu” podejściu do seksualności kiedyś już wystąpił. Dlatego właśnie sprawa orientacji seksualnej od początku powinna była zostać odseparowana od problemów podejścia do seksualności. Inaczej sami sobie zaprzeczamy, mówiąc, że orientacja nie jest związana tylko z seksualnością, ale też miłością i chęcią zakładania rodzin.

SPOŁECZNOŚĆ JAK RODZINA

Warto zwrócić uwagę na słowo społeczność. Społeczność to jest takie wydzielone sztucznie na podstawie orientacji społeczeństwo w społeczeństwie, dzięki któremu organizacja Queerowy Maj może pisać, że na marszu równości będziemy „my kontra oni”. Oczywiste jest, że praktycznie żadna lesbijka nie zapisuje się do klubu lesbijek, gdy rozpoznaje swoją orientację, a wielu z nas znajomości z innymi osobami homoseksualnymi źle się kojarzą. Część stroni od tego co nazywano niegdyś „branżą”, czyli towarzystwem ukierunkowanym na imprezowanie i niestabilne związki. Poza klubami, w których rezydują młode osoby ze świecą szukać inicjatyw, które mają charakter integrujący. Żadna społeczność zatem nie istnieje, ale stanowi komunikat do ludzi postronnych, którzy dzięki temu uznają, że wśród osób LGBT panuje jednomyślność, a organizacje wyrażają artykułowane oddolnie interesy.

Łapią się też na to młodzi ludzie poszukujący swojej grupy. Kiedyś przyłączali się do subkulturowych takich jak punk, czy emo, dziś do LGBT. Tej młodzieży mówi się, że społeczność jest dla nich niczym rodzina, ale lepsza. Z okazji świąt wielu aktywistów wypuszczało posty o tym, że osoby LGBT mogą czuć się źle w domu rodzinnym, ale oni ich rozumieją i dają im prawo do takiego złego samopoczucia w opresyjnym świecie. Rodzice są domyślnie wrodzy i pozbawieni podobnej zdolności do akceptacji. Na poparcie też można rzucić sztucznym problemem wyrzucania ałtującej się młodzieży z domu. To mało logiczne, bo w zdecydowanej większości ludzie po osiągnięciu pełnoletności po prostu się wyprowadzają. Owszem, orientacja jest przez nich potem często kamuflowana, a życie osobiste staje się tabu. Poza wyjątkami  nie mamy jednak do czynienia z bezdomnością wynikającą z orientacji.