2023 rok może bogato zaowocować polskiemu feminizmowi. Nie, nie z powodu utworzenia rządu przez liberałów. Na to mam za długą pamięć. Z nimi jeszcze się naszarpiemy o liberalizację prawa antyaborcyjnego, walkę z nazywaniem mężczyzn mężczyznami (karanie tzw. mowy nienawiści) albo w obszarze ekonomicznym. Korzystniejsza może okazać się zarządcza porażka Moniki Strzępki, czyli dyrektorki warszawskiego Teatru Dramatycznego. Współautor programu Kroniki odchodzenia od rozumu Bojan Stanisławski uznał nawet, że to Bin Laden feminizmu.

Dzięki dyrektorskiej (nie czytać dyktatorskiej) próbie wcielenia w życie zaczerpniętych z zagranicy poglądów stołecznego salonu, cała Polska zobaczyła, że z feminizmem dzieje się źle. Natomiast skromne tropicielki ideologicznych wypaczeń, które wskazują, że dziś działa on na szkodę samych kobiet, mogły lepiej wypunktować patologiczne mechanizmy.

Strzępka tak skutecznie je obnażyła, że Paulina Reiter zaapelowała w Wysokich Obcasach, by nie wylewać Wilgotnej Pani z kąpielą i nie szydzić z idei. Zapewniam, że żadna materialistyczna feministka, która opiera swoje twierdzenia na logice i obserwowalnej rzeczywistości nie zamierza tego robić. Zabawni są tylko doktrynerzy, osoby, które przestają rozumieć symbolicznie, a chcą zajmować sztuką oraz redaktorki niemające bladego pojęcia, o czym jest ten cały feminizm i podciągające pod niego wszystko, co aktualnie modne. Dlatego warto pokazać opisane w artykułach wydarzenia na tle założeń feminizmu kulturowego, by wykazać błędy w jego założeniach.

Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy jest instytucją utrzymywaną ze środków publicznych. Od 1 września 2022 funkcję dyrektorki pełniła Monika Strzępka, która jako reżyserka ceniona przez miłośników tej formy sztuki wygrała konkurs na stanowisko i z niewielką przerwą wynikającą z zawieszenia, zaledwie w rok zdołała wcielić w życie feministyczną rewolucję. Od strony formalnej zmiana objęła liczne zwolnienia, usunięcie niektórych spektakli i nie wystawienie zaplanowanych. Od strony artystycznej miała szansę pobudzić wielu do refleksji nad paradoksami współczesnej kultury, wydaje się jednak, że sama za bardzo w nie uwierzyła.

Nie chce przybliżać całej historii, bo doskonale opisała ją Krystyna Romanowska w cyklu reportaży dla Onet.pl i Wprost. Nie wiemy jeszcze, czy wszystkie zarzuty związane z łamaniem prawa pracy, stawiane przez personel zostaną potwierdzone w sądzie. 28 grudnia Warszawski Ratusz wszczął procedurę odwołania z funkcji i jak argumentowała rzeczniczka Monika Beuth „Wśród najważniejszych zarzutów, jakie kierujemy wobec Moniki Strzępki, należy wymienić zarządzanie instytucją w sposób odbiegający od zamierzeń i wartości wskazanych w programie działania instytucji, w tym sposób komunikacji z pracownikami oraz nierealizowanie koncepcji programowej w tym m.in. przełożenie terminu premiery przedstawienia „Heksy”, a następnie odwołanie jej na dzień przed planowanym terminem bez podania przyczyny. Odwołanie wszystkich zaplanowanych w grudniu i styczniu spektakli destabilizuje działania teatru i jest niegospodarne”. Ja nie mam zarzutów, a jestem nawet wdzięczna, że cytaty ze Strzępki pozwalają unaocznić założenia feminizmu kulturowego podszytego postmodernistycznym bełkotem, znoszącym wszelkie granice pomiędzy pojęciami, by wypaczać ich znaczenie i czynić przeciw skutecznymi.

Założenie, które wyróżnia feminizm kulturowy od innych nurtów to:

  • Przeświadczenie o tym, że kobiety psychologicznie różnią się od mężczyzn,
  • Różnice te można wartościować pozytywnie, przez co,
  • kobiety są zdolne stworzyć lepszą kulturę i dlatego
  • muszą toczyć walkę o przejęcie władzy w społeczeństwie.

Zdaniem zwolenniczek matriarchatu powoduje on więcej szczęścia, lepsze warunki życia dla większości społeczeństwa. Dlatego na znak matriarchalnych rządów nowa dyrektorka wniosła do teatru wielką, złotą waginę autorstwa rzeźbiarki Iwony Demko – Wilgotną Panią. O tym performance wspomniałam w tekście wyszydzającym różne przejawy tzw. kultury woke. Przedstawienie mogło być jednak tylko formą artystycznej prowokacji. Na teatrze kompletnie się nie znam, ale jestem w stanie coś podobnego sobie wyobrazić. Nie pomyliłam się jednak, a reżyserka chyba faktycznie wierzyła w tą misję, gdy ze sceny mówiła „Jestem córką Ireny, jestem wnuczką Heleny. Jestem matką. Jestem reżyserką i po raz pierwszy będę dyrektorką.”. Na drzwiach gabinetu powiesiła tablicę „waginet”. Patriarchat nie jest przez nią najwyraźniej postrzegany jako historyczna forma sprawowania władzy w rodzinie, której utrwalone kulturowo skutki możemy nadal odczuwać, a filozofią, która w metafizyczny sposób przenika całe społeczeństwo i zapewne dlatego do jednego z aktorów wspomniała o „beneficjentach przemocy i szowinizmu” byłego dyrektora, który był mężczyzną, a inny usłyszał rzekomo, że w jego żyłach płynie śmierć i trucizna po tym, jak grał w tym teatrze przez ostatnie lata.

Kobiety i mężczyźni, którzy kierują się wiedzą na temat ludzi oraz doświadczeniem życiowym szybko musieli zwrócić uwagę na potencjalną opresyjność takiego podejścia. Poczucie konieczności walki o władzę nie sprzyja pokojowej współpracy, lecz rywalizacji. Ludzie niezależnie od płci różnią się osobowością, a sztuczne wytyczenie granic preferowanych cech tworzy stresujące środowisko, w którym trzeba uważać na to co się mówi i robi. Ograniczenia powinny też niekorzystnie wpływać na kreatywność, która wymaga otwartości na doświadczenie. W historii rewolucyjna ideologia zapowiadająca zwalczanie oponentów, zwykle stała w kontrze do artystycznej wolności.

Z kolejnych części artykułu Rok ze Strzępką. Monika ze zadeklarowanej feministki stała się wzorcem dyskryminacji można wydobyć poszczególne twierdzenia na temat rzekomej natury kobiet, które mają decydować o powodzeniu matriarchalnego zarządzania placówką. Prymat emocji i kult psychoterapii, jako dziedziny ukierunkowanej na dobrostan psychiczny, troska o innych, siostrzeństwo, kolektywizm, miłość do przyrody, panteizm i ezoteryka. To oczywiście zamiast rzekomo męskich i patriarchalnych przymiotów takich jak racjonalizm, oparcie sądów na logice, rywalizacyjność, hierarchiczność, solidarność w działaniu, przedmiotowe traktowanie otoczenia (innych ludzi i przyrody), religia monoteistyczna. Zwolenniczki feminizmu kulturowego stawiają na piedestale kwestię samych cech, ale ich zdaniem problemu, że każda z nich może być zarówno zaletą, jak i wadą już nie ma.

Z koncepcji programowej wynotowano deklarację o chęci stworzenia bezpiecznego miejsca, które nie tylko gwarantuje zrównoważony czas pracy, pozwalający na godzenie różnych obszarów życia z zawodowym, ale ma mieć też charakter terapeutyczny, prozdrowotny, szczególnie dla ludzi młodych i dotąd marginalizowanych (jak rozumiem, zamiast tego co dr Tomasz Witkowski opisał jako kulturę zapierdolu). Istotną rolę miała pełnić wspólnota, dlatego dyrektorka funkcji nie chciała sprawować sama, a w siedmioosobowym Kolektywie. Jeśli w patriarchacie dąży się do produkcji i eksploatacji spektakli, które docelowo powinny umożliwić finansowe utrzymanie się placówki, to oczywiste, że teatr feministyczny tego typu za cel postawił… No właśnie. Pracownice podały, że tworzenie centrum kultury i integracji społecznej z eventami, warsztatami, potańcówkami, jogą, wspólnymi grzybobraniami, afirmacją, przytulaniem do drzew. Jeśli za typowo męską cechę uznamy przemoc i konfrontację, to w teatrze po rewolucji trzeba było przeprowadzić szkolenia antymobbingowe, choćby fasadowe ze względu na warunki tworzone przez samą ideologię. Podobno teatr został też okadzony białą szałwią.

Feministki kulturowe odwołują się do różnicy pomiędzy mężczyznami i kobietami tak jak konserwatyści. Są esncjalistkami. Uważają, że kobiety są emocjonalne, ale podkreślają raczej wrażliwość, empatię, intuicję, zdolność do troski o innych, w tym środowisko naturalne. Natomiast konserwatyści dostrzegane przez siebie większe ukierunkowanie kobiet na emocje obierają jako argument przeciwko sprawowaniu przez nas niektórych odpowiedzialnych funkcji. Wnioskują, że skoro emocjonalna to irracjonalna, naiwna, nieopanowana. Feministki kulturowe w relacji z przyrodą widzą elementy duchowości, pogłębionego wglądu w proces życiowy, natomiast konserwatyści bambinizm.  Jest jasne, że oba schematy są po prostu krzywdzący nie tylko dla mężczyzn, lecz i kobiet, które mają stereotypowo męskie cechy. Odwraca się tu lata feministycznej pedagogiki, która kładła nacisk na bycie sobą, niezależnie od biologicznych uwarunkowań płci. Narzucanie określonych norm i ról uniemożliwiało bowiem wydobycie potencjału każdego człowieka i jego rozwój. Wielowymiarowość życia nie pozwala na tkwienie w sztywnym kulturowym schemacie bez szkody dla poziomu działania.  

Problemy zaczęły się nawarstwiać, ponieważ oczywiste, że wiele patologii życia społecznego nie powstaje jedynie w wyniku jednostkowej albo grupowej charakteropatii, ale w zderzeniu z konkretnymi warunkami materialnymi takimi jak cele funkcjonowania danej instytucji i jej zadania. Organizacja nie powstaje jedynie jako produkt fantazji, ale musi być dopasowana do warunków danej branży, finansowych, wreszcie otoczenia społecznego.

W placówce będącej wcieleniem rewolucji feministycznej personel zaczął mieć poczucie, że nie wiadomo kto za co odpowiada, że praca idzie zbyt wolno. Panował chaos. Poza zwolnieniami sprzecznymi z przyjętym w tej branży harmonogramem, zaniedbana została podobno także kwestia BHP. Problem z planowaniem, podejmowaniem decyzji i delegowaniem przełożył się na stres zawodowy pracowników, a niska tolerancja dyrekcji na odmienny światopogląd sprzyjała zapewne mobbingowi w relacjach. Patologie organizacyjne, jak zwyczajowo nazywa się te zjawiska w psychologii wydobywają z każdego to co najgorsze i mogą prowadzić nawet do kumoterstwa oraz działań sprzecznych z prawem. By przeciwdziałać krytyce zastosowano typowy dla woke autorytaryzm, który polega na eliminowaniu oponentów, piętnując ich jako „zwolenników patriarchatu”, „osoby opresyjne”, „przemocowe”, niezależnie od faktycznych poglądów i postaw.

Wycofanie kolejnych spektakli odczuli nawet widzowie, którzy stowarzyszyli się w proteście przeciwko niszczeniu instytucji. „Pragniemy teatru, w którym zakochałyśmy się po stokroć! Marzymy o repertuarze, w którym każdy znajdzie coś dla siebie! Chcemy oglądać naszych aktorów! – napisali. Trudno się dziwić, bo w tego typu feminizmie kulturowym nie ma po prostu miejsca na różnorodność, a sama inkluzja działa raczej jak zapadnia w służbie walki o władzę.

Ostatecznie od Moniki Strzępki odwróciła się dotychczasowa zwolenniczka jej działań – autorka Heks Agnieszka Szpila, która współpracowała przy reżyserowaniu. Napisała artykuł Szpila: PTSD, czyli post-traumatic Strzępka disorder, który z powodu postmodernistycznej językowej sztuczności wydaje mi się cyniczny. Koleżanka, która chciała wcielać w życie kulturowy feminizm tak naprawdę pragnęła rzekomo czegoś na kształt prawdziwego uniwersalizmu, w którym pokój odnajdą osoby kobiece, męskie, nieludzkie i niebinarne. Nie jestem fanką beletrystyki, ale przypomina mi się fabuła książki Panna Nikt, w której zamożne koleżanki udają sympatię, lecz tak naprawdę wrabiają mniej uprzywilejowaną w trudne sytuacje. Tak w ramach toksycznej kobiecości, czyli drugiej strony rzekomego gendera, które wszystkie posiadamy i które feministki kulturowe usilnie chcą pielęgnować.

Z tej historii można wyciągnąć wiele morałów. Z perspektywy feministycznej widać ograniczające skutki utrzymywania ludzi w przywiązaniu do cech nazywanych męskimi lub kobiecymi i nie zmienia tego przyzwolenie na swobodne dobieranie sobie kulturowej płci. Pod wieloma szlachetnymi ideami dokonywano przemocy i zbrodni, bo ludzie potrafią nimi manipulować dla swoich celów. A literalne wcielanie wszelkich pomysłów w życie bywa śmieszne. Waleczność Strzępki po doznanej porażce wzbudza jednak odrobinę sympatii i mam nadzieję, że przekuje ją kiedyś na przedstawienia, które uzupełnią mój spis, co miała szansę zrobić obejmując stanowisko w Dramatycznym.